08.05.2018 Sashima Trout – niepozorny faworyt
W styczniu mróz nie dopisał i na lodzie łowiłem łącznie trzy dni. O ile w północnej Polsce biegają za pstrągami już od stycznia, to mnie na południu przyszło czekać do lutego. Brak wędkarskich alternatyw sprawia, że na drugi miesiąc w roku czeka się jak na spóźnione gwiazdkowe prezenty. Bo musisz wiedzieć drogi czytelniku, że luty to dla mnie przede wszystkim czas pstrągów i walentynek.
Nie ukrywam, że nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia. Tym bardziej wobec sprzętu wędkarskiego, stąd wyznaję zasadę ojca, że „trzeba się spróbować przed ślubem”. Pierwsze spotkanie z Sashimą to ni randka, ni kawa. Raczej przejście do konkretów i krótka wizualna gra wstępna oraz to, co w wędkach lubię najbardziej – dotykanie.
No i wyszedł ze mnie RomekRomeo, co sobie musiał ponarzekać, że trochę toporna, że może ciężar wyrzutowy zaniżony, ale koniec końców ładna, bo biało-czarny design robi wrażenie. Życie domowe za bardzo związkom nie sprzyja, więc kolejne oględziny Sashimy odłożyłem o tydzień w czasie, gdy w końcu wolny weekend pozwolił nam się wybrać nad wodę.
I tutaj jakby wszystko się odmieniło, kiedy w ruch poszły trzy i czterogramowe jigi. Szczytówka nie „lała” się pod przynętą a wyczuwałem każde puknięcie czy to w kamieniste, czy piaszczyste dno. Moja pstrągowa rzeczka to niewielki, ale mocno zakrzaczony „ciurek”, więc długość 2.29 nie przeszkadzała w plątaninie gałęzi i krzaków. Dużym plusem okazały się przelotki typu SIC – choć dzisiaj już rynkowy standard, to Sashimę uzbrojono na stopkach K-koncept. Drobny, ale bardzo istotny szczegół bo ich kształt sprawia, że żyłka czy plecionka nie pląta się podczas wyrzutu, czy to znad głowy, czy z pod siebie. W moim regionie presja wędkarska jest bardzo duża, więc podejście z krótką wędką na klęczkach i dokładne obławianie mało dostępnych miejscówek to klucz do sukcesu. W tej kwestii Sashima spisywała się bez zarzutu – lekkość wędki sprawia, że dłoń szybko się przyzwyczaja a precyzyjne rzucanie drobnymi, kilkugramowymi przynętami nie stanowi problemu.
W tej relacji związkowej wszystko zapowiadało się dobrze. Na pierwszym wyjeździe zabrakło jednak najważniejszego – cementującego związek pocałunku, czyli brania ryby, ale woda w tym dniu była wysoka, pośniegowa, trudna…
Ponowiliśmy, więc wyjazd tydzień później i tym razem z jigów przerzuciłem się na 3–5 centymetrowe woblery (głównie z serii Buster i Tronx) o różnej pracy. Niewielkimi przynętami osiągałem przyzwoite rzuty a wahadłowe łowienie z prądem było dobrze wyczuwalne. Kij jest szybki dzięki czemu nie traci kontaktu z przynętą i pozwala natychmiast zareagować na branie. I tutaj dochodzimy do sedna:
Branie wyczułem na blanku, dzięki czemu wciąłem w tempo, bo jak zwykle zamiast kontrolować opad (zmieniłem wobler na jiga z białą gumą Wasabi) gapiłem się na stado osłupiałych saren. Imponujące jest jak ten niepozorny kijek amortyzuje pstrągowe szaleństwa. Pocałunek się udał i miałem pierwszego pstrąga tego sezonu, choć koniec końców wróciłem na tarczy. O ile z młynkami i podwodnymi akrobacjami dawałem sobie radę to na żyłce 0,18 mm. nie utrzymałem odjazdu ładnej ryby w stronę wodospadu i widowiskowego skoku z blisko półtorametrowej pionowej ściany wody (widocznej na dołączonych zdjęciach). Bystrza i wystające korzenie zrobiły swoje i pięćdziesiątak zwyciężył, rozginając hak robionej ręcznie główki jigowej, które pierwszy (i ostatni) raz kupiłem w pobliskim sklepie wędkarskim. Do następnego razu kolego, choć żal po takiej rybie ciągnie się tygodniami…
Do Sashimy mam spasowany niewielki kołowrotek Robinson Marshal HC 2511, ale to już temat na inną historię. Podobnie jak kwestia moich ulubionych przynęt, choć Wasabi w rozmiarze 53 mm. na długo zagości w moim pudełku. Co istotne wspomniany zestaw (wędka i kołowrotek) prezentują się naprawdę imponująco, zważywszy na stosunek ceny do jakości produktu.
Teraz tylko czekać do wiosny i wypróbować Sashimę w zetknięciu z jaziami i kleniami z tym, że na moich nizinnych rzekach być może lepiej sprawdzi się model dłuższy – 2.59. Czekam, tym bardziej, że wiosnę już czuć w powietrzu.