13.01.2017 Jesienne szczupaki w centrum Bydgoszczy
Zawody dobiegły końca i cały wyczynowy sprzęt odstawiłem w kąt. Nareszcie mogłem się zająć spinningiem i szukaniem fajnych miejsc, niedostępnych w ciągu lata. Starałem się szukać łowisk jak najbliżej miejsca zamieszkania, żeby maksymalnie skrócić czas na dojazd, a poświecić go na wędkowanie. Ponieważ jestem Bydgoszczaninem, najbardziej interesowały mnie miejskie odcinki Brdy. Kiedyś były tu organizowane zawody ogólnopolskie, ale niestety to przeszłość, a nawet okręgowe imprezy odbywają się coraz rzadziej. Jest to spowodowane szybkim zarastaniem rzeki, która staje się niedostępna dla zwykłego wędkarza i zniechęca do łowienia. Prócz tego liczne zaczepy sprawiają, że wielu zaciętych ryb nie sposób wyholować. Są oczywiście miejsca, jak most na ulicy Spornej, gdzie w listopadzie czy grudniu nie ma szans na znalezienie wolnego stanowiska, ale to już wyjątek.
Każda jesień to mój czas ciszy, spokoju i odpoczynku. Wyruszałem nad Brdę ze swoją łodzią, aby szukać miejsc niedostępnych z brzegu. Na szczęście było jeszcze kilka takich rewirów i trochę fajnych ryb. Moim celem były duże szczupaki, które nie zawsze – niestety – chciały współpracować.
Od jakiegoś czasu zauważyłem, że łowione przeze mnie esoksy były dość pokaźnych rozmiarów i trudno było złowić rybę z przedziału 40–50 cm; najczęściej trafiały się takie od 70 do 100 cm, będące zresztą marzeniem niejednego wędkarza.
Szczupaki często grymasiły, ucząc mnie cierpliwości. Musiałem poświecić wiele czasu i „wypływać” swoje. Ważna była pogoda – w czasie słonecznych dni ryby zrywały się częściej. Wybierałem więc raczej pochmurne, deszczowe, a najlepsze były dni z załamaniem pogody. Wydaje mi się, że im była gorsza aura, tym łatwiej było przechytrzyć szczupaka.
Moimi ulubionymi przynętami są jerki. Kilka lat temu mój dobry kolega pokazał mi, jak skutecznie można łowić ryby na płytkiej wodzie i bardzo mi się to spodobało. Wykorzystałem tę naukę i przeniosłem na swoje łowisko, ponieważ wędkuję na płytkich odcinkach rzeki (maksymalnie do 2 m głębokości). Nie każdy jerk sprawdzał się jednak idealnie na takim łowisku. Musiałem kombinować i testować. Od dwóch lat łowię na Buster Jerk Strike Pro w wielkościach 12 i 15 cm, chociaż uważam, że te większe są bardziej trafione i to one przeważają w moim pudełku. Jerki, którymi łowiłem tej jesieni, miały specyficzną pracę i niełatwo było zastąpić je innymi przynętami, dlatego były moim numerem 1. Żeby skusić wybredne ryby, jerka musiałem prowadzić bardzo powoli. Brania były już delikatne i często ryby jedynie odprowadzały przynętę. Sprawdzały się jerki w jaskrawych kolorach. Ryby stały przeważnie na pograniczu koryta i zarośniętej skarpy. Godziny ich żerowania z dnia na dzień były coraz bardziej powtarzalne i przewidywalne. Miały swoje 15–30 min rano i tuż przed zachodem słońca, a zatem całodniowe pływanie nie miało sensu. Ważnym elementem był sprzęt. Wędzisko, kołowrotek i linkę musiałem dopasować do przynęt, których używałem. Korzystałem więc z wędki Robinson Diaflex Zander Spin do 45 g, kołowrotka Robinson Marshal 1130 i plecionki Robinson Phantom Green Spin 0,18-milimetrowej. Sprzęt wytrzymał holowanie nawet 104-centymetrowego okazu.
Tej jesieni brdowskie szczupaki były bardzo waleczne i nie dawały za wygraną. Mimo to można było trafić rybę życia. Uznaję zasadę: łowię – wypuszczam, dlatego wszystkie sztuki po sesji zdjęciowej trafiały w dobrej kondycji do wody. Uważam, że takie łowisko w pobliżu miejsca zamieszkania to skarb, który trzeba pielęgnować i pilnować, żeby ryby wracały do swojego domu!
Źródło: „Wedkarstwo Moje Hobby”