26.06.2018 Fortis Aspius – waleczny Boleń
Godzina 2:30. Przecieram oczy przeciągam ramiona po czym koślawym krokiem zmierzam do kuchni by zaparzyć kubek mocnej kawy. Dlaczego to ja wstałem tak wcześnie? Ahhh… Tak, to dziś jadę zmierzyć się z polskimi torpedami „ Aspiusy/Bolenie”.
Sprzęt przygotowany – kijek MAVERICK TROUT SPIN 270 cm (8-20 g, szybki), na wędce młynek FD Marshall HC z nawiniętą pletką ROBINSON PHANTOM SPIN – kolor żółty, 0,10 mm. W torbie mam ulubione woblery: ROBINSON MINNOW, HUMPER, SKIMMER oraz STRIKE PRO Alpha Minnow. Pozostało mi już tylko dopić kubek kawki i w drogę. Przed wyjściem buziak dla córeczki, żonki & GO!
Na dworze jeszcze ciemno ale bardzo ciepło, termometr pokazuje 23 st. C. Czuć suche powietrze (od dłuższego czasu panuje susza i nie było deszczu). Pusta droga pozostawia mi czas na rozmyślania nie tylko na temat ryb, ale życia i codziennych zmagań. Każdy z nas ucieka w pasję, hobby, samotność, by choć na chwilę oderwać się od szarej rzeczywistości. Do tego muzyka filmowa, otwarte okna i wiatr we włosach których teraz nie mam (hehe). Po godzinie spokojnej jazdy docieram na miejsce. Jakbym przybył do magicznego miejsca: w dole gęsta mgła otaczająca swym mistycyzmem rzekę i rozlewisko, jak gęste myśli spowija dolinę. Pierwszy głęboki oddech I w płucach czuć dreszcz ciepłej rosy a w nozdrzach zapach natury.
Torba na ramię wędka w dłoń i w drogę. Idąc na wyciągnięcie ręki ukazała mi się „łania” już nie pierwszy raz mnie tu wita. Z uśmiechem na twarzy, patrząc jej z zachwytem w oczy mijam i spokojnie oddalam się w swoją stronę nie strasząc jej swoją obecnością. Po stromym zejściu ukazuje się mym oczom zarys wody jakby ktoś pod rzeką podpalił ogień, jak smok z pary wijący się w pośpiechu. Idę skromnym krokiem w swoje ulubione miejsce siadam na kamieniu i patrzę bacznie obserwuję tafle wody. Każdy spław, każdy cmok, każde zaburzenie rytmu rzeki na to wszystko zwracam uwagę przez pierwsze 30 min. Staram się w ten sposób określić czy ryba żeruje jeżeli tak to jaka i czy żer jest dynamiczny agresywny, czy też jest to po prostu zabawa. Jest! Pierwszy wystartował, pięknie jak torpeda przeciął ławicę uklei, pokazując swą siłę, dynamikę i szybkość. Aspius, ten po którego dziś tu jestem. Spokojnym ruchem sięgam po wędkę i zaczynam ją uzbrajać w przynętę, a siebie w cierpliwość. Wiążąc agrafkę z krętlikiem przed oczyma jak na rozmytej ostrości w aparacie rozgrywa się piękne widowisko w wodzie. Bolenie proszą ukleje do tańca w akompaniamencie werbli rzeki.
Pierwszy rzut… Za opaskę nurtu na spokojną wodę. Nie wstaję, lecz klękam by zarysem swej postaci nie wzbudzić podejrzeń u ryb. Dynamiczne i szybkie prowadzenie woblera ROBINSON ALPHA MINNOW 7 cm, 4 gr w kolorze (930). Niebiesko-zielony grzbiet i delikatne ciemne paski w background silver. Przynęta dość lekka i w momencie gdy wstrzeliwuje się w nurt muszę zmniejszyć szybkość prowadzenia oraz kąt między plecionką a wędziskiem na bardziej rozwarty oraz ustawić się frontalnie do jej prowadzenia. Kilka rzutów i pierwszy kontakt wzrokowy z rybą. O dziwo był to kleń. Spróbował zebrać przynętę z wierzchu tuż po opadnięciu jej na taflę. Widzę na lustrze wody bardzo dużo owadów stąd kleń, który próbował zabrać mojego Minnow’a. Kilka rzutów i nic Aspius’y żerują, lecz nie chcą skusić się na moją przynętę. Nie jestem z tych, którzy szybko zniechęcają się do przynęty i zmieniają ją na następną. Próbuję inaczej. Zmieniam prowadzenie na dość nietypowe. Po rzucie pozostawiam przynętę na spływki po 30 cm i energiczną, ale nie za mocną akcją szczytową kija podbijam przynętę, by wbijała się zakosem w nurt. I tak kilka razy. BUMMMM! Siedzi! Piękne branie! Ryba nie jest olbrzymem, ale praca kija (paraboliczna) oraz nurt rzeki i silna jak na swoją wielkość ryba dają piękne emocje podczas holu. Aspius 45 cm. Kilka fotek i do wody. Spojrzenie jak odpływa i słowo z uśmiechem na twarzy „dziękuję” na pożegnanie.
Zmiana koloru na (010A) niebiesko-srebrny plaster miodu na grzbiecie i silver background. Nie zmieniam techniki. Akcja !!! Siedzi! Odrobinę większy od poprzedniego, ale w bardzo złej kondycji. Niestety, najprawdopodobniej wyrwał się ze szponów/łap jakiegoś drapieżnika – wydry, orła, kormorana. Tym razem bez fotek, szybka reanimacja, dotlenienie i popłynął. Przez następne 2 godziny zmieniałem kolory na przemian i trafiłem jeszcze 3 takiej wielkości.
Przeszedłem się wzdłuż koryta i zauważyłem, że ławice uklei tworzą ryby większe niż 7 cm. W moim zestawie miałem jeszcze MINNOW ROBINSONA, przynęta bardziej szczupakowa 9-centymetrowa o wadze 7 g. Model pływający 0-1,2 m (i to jest szczególnie ważne), kolory jakie miałem to CL CLOWN (czerwona mordka jak u klauna) oraz R-SH RED SHINER. W konstrukcji tych woblerów, w komorze umieszczone zostały ciężarki grzechotki, które po pierwsze zwiększa zasięg rzutu (co przydaje się na większe akweny). Po drugie natomiast w wodzie rozchodzi się dźwięk, co również działa drażniąco na ryby. No nic, zmiana i tniemy wodę dalej. Ten wobler przy gwałtownym podnoszeniu szczytówki oraz podszarpywaniu powoduje, że wychyla się radykalnie zmienia kierunek płynięcia. Kilka rzutów na CL i nic, zmiana na R-SH inny wachlarz i ŁŁOOOŁ !!! Wędka mocno w dół, dolnik zaparty na łokciu i jak to się mówi: „jazda!”. Piękna, po prostu piękna „bestia”. Ryba poszła w nurt. Wędka wygięta na całej długości. Ryba stanęła, najprawdopodobniej jakiś zaczep. Nie wierzę. Stracę ją przez jakąś kłodę. Ryzykuję – odbezpieczyłem kabłąk i czekam. Plecionka tylko spływa z nurtem. Chyba się nie uda… Nagle jakby ktoś zrzucił tonowy kamień umocowany do liny. Plecionka przecięła taflę wody jak masło. Szybki luz na hamulec i „klik” kabłąk. Jest! Nie wypiął się. Dokręcam hamulec. Trzeba go wyprowadzić z tego wiru. Siłujemy się do 10 min. Po chwili ukazuje się mym oczom „Fortis Aspius” (waleczny boleń). Piękny, lekko miedziany kolor, agresywna budowa atlety. Patrzy na mnie, a ja na niego – oko w oko. Widzę, że to jeszcze nie koniec, to tylko zagrywka ze strony „jej królewskiej mości”. Na mojej twarzy pojawił się wtedy taki mały uśmieszek. W głowie „przyjmuję wyzwanie” i wtedy boleń machnął ogonem i odjazd znów w stronę jakiejś tajemniczej grodzi na dnie rzeki. Nic z tego, hamulec prawie do oporu i liczę na mocny zapas na wędce i jej amortyzację w trakcie holu. Tak przez następne 10 min. Było dość ciężko zważywszy, że mam „cieśń nadgarstka” i ograniczony ruch ręki z towarzyszącym jej bólem. Adrenalina robi swoje. Czuję, że ryba słabnie. Coraz częściej pozwala mi się podciągnąć bliżej i jesteśmy już tak blisko siebie. Nie chce jej mocno „zakwaszać”, by później mogła swobodnie dojść do siebie. Teraz albo nigdy – kij w górę, korba w wir i do brzegu. Brak podbieraka, więc muszę ją lądować na piaszczystym brzegu. Jest! – krzyczę z radości! Ręce drżą z emocji, oddech jak u konia po morderczym biegu i oczy szkliste z „podniecenia”. Głęboki oddech, wyczepienie „króla”, kilka fotek, mierzenie. Ryba okazała się moim rekordem 86,7 cm! Coś pięknego! Nie miałem wagi, ale było grubo ponad 5 kg. Teraz do wody, szybko. Buziak na pożegnanie kilka szeptów „dziękuję”, spokojne natlenianie (nie śpieszmy się nigdy z wypuszczaniem dużej ryby dajmy jej czas). Już czuję, że ciało się spina, płetwy falują w rytmie przyspieszonego bicia serca. Ryba czuje, że nie zrobię jej krzywdy. Puszczam ją i widzę jak majestatycznie, powoli i z gracją odpływa. Idę jeszcze tak z 10 metrów na równi z nim jak „równy z równym” i odprowadzam wzrokiem jak odpływa w niedostępną dla mnie otchłań rzeki.
Dziękuję, że dałeś mi odczuć te wszystkie piękne emocje, że nie stała ci się krzywda, że walka wymagała mętliku w głowie i szybkiego uspokojenia myśli. Dziękuję!
A wam drodzy czytelnicy dziękuję , ze chcieliście poświecić czas na moje „pisanki”. Mam nadzieję, że wywołały u was jakieś uczucia. Dziękuję Wam i pozdrawiam serdecznie wędkarską brać!
Ryś /// Fishing with LynX ///TEAM ROBINSON